Jestem nadzwyczajnym szafarzem od 1999 roku. Chodziłem do kilku chorych. Dwa lata temu odszedł mój ojciec. Miałem tę możliwość, iż jedną z ostatnich komunii św. przyniosłem mu osobiście. Z mego doświadczenia mogę powiedzieć, iż nasza posługa ma podwójny wymiar. Obok cotygodniowego przynoszenia Ciała Pańskiego chorym (co jest wielką wartością, gdyż mogą w pełni uczestniczyć w Eucharystii niedzielnej), zauważyłem, iż moje wizyty u chorych są dla nich świętem nie tylko w wymiarze duchowym. Od ok. 3 lat uczęszczam między innymi do chorego z nowotworem kręgosłupa. Człowiek zasadniczo w sile wieku - mając pięćdziesiąt parę lat zachorował na tę nieuleczalną chorobę. Niegdyś czynny - aktywny narciarz, żeglarz, zaangażowany w prace na politechnice poznańskiej, dzisiaj przykuty jest do łóżka. Moje przyjście do niego to święto. Stara się wstać z łóżka na wózek inwalidzki, na sam moment przyjęcia Pana Jezusa wstaje z wózka aby oddać jak tyko może swą postawą fizyczną cześć przed Pańskim Ciałem. W modlitwie uczestniczy zawsze jego żona.
Stał się cud!
Przez co najmniej 2 ostatnie lata walczyłem z dolegliwością zwyrodnieniową stawów kolanowych. Diagnoza kilku lekarzy była jednoznaczna. Leczenie nie przynosiło oczekiwanej poprawy. Ból stawów nasilał się szczególnie podczas zginania kolan i przy klękaniu do tego stopnia, że bałem się, iż mogę się kiedyś przewrócić przy ołtarzu. Mimo to nie rezygnowałem z pełnienia posługi nadzwyczajnego szafarza Komunii Św.