Kiedy w szpitalnej sali reanimacyjnej gasło doczesne życie mojej mamy, w drzwiach stanął kapłan, trzymający w rękach puszkę z Najświętszym Sakramentem. Przypuszczał, że nikt z bardzo ciężko chorych ludzi, w większości nieprzytomnych nie jest fizycznie zdolny do przyjęcia do swego serca Pana Jezusa.
Chciał już odejść gdy postanowiłem poprosić kapelana aby maleńki okruch hostii, który jest autentycznym Ciałem Chrystusa podał mojej, świadomej w chwili umierania mamie. Kapłan był nieco zaskoczony lecz zgodził się chętnie. Jak się za kilka dni okazało była to dla mojej mamy ostatnia Komunia św. w życiu. Przed trzydziestu laty jako matka, w swej rodzicielskiej misji przygotowywała mnie do I Komunii świętej. Ja spłacając niejako dług, że przed laty mogłem zjednoczyć się z Bogiem "wyprawiłem" mojej mamie "ostatnią" Komunię św. Zawsze przykładałem dużą wagę do przyjmowania Eucharystii, jednak po tym głębokim wydarzeniu ogarnęły mnie szczególne refleksje. Żywe słowa, płynące z kart Ewangelii wg św. Jana: "Kto spożywa moje ciało i pije mój ą krew mieszka we mnie a ja w nim" (J 6, 56-57), które Chrystus wypowiedział do żyjących wówczas ludzi, słuchających Go, dla mnie nabrały szczególnego sensu.
Kiedy po przedstawionych epizodach mojego życia otrzymałem od swego księdza proboszcza propozycję, pełnienia posługi nadzwyczajnego szafarza Komunii św., wiedziałem już co się z nią wiąże. O istnieniu i sposobie działania świeckich szafarzy dowiedziałem się już kilka lat wcześniej z literatury. Bardzo chciałem tą posługę pełnić lecz poczułem się niegodny. Mimo, że na zewnątrz nie mam najgorszej reputacji jako osoba, znam swoje wnętrze i tak naprawdę oprócz Boga tylko ja wiem ile nieprawości znajdowało się czy znajduje w moim sercu. Aż mnie ciarki przeszły jak pomyślałem sobie, że człowiek na którym tyle razy Pan Jezus się zawiódł mógłby uszczęśliwiać ludzkie dusze, rozdając Jego Ciało. To co piszę (proszę mi wierzyć) nie jest wyrazem mojej skromności czy kurtuazji lecz głębokiej znajomości własnej duszy. Pomyślałem sobie później o ludziach wielkich w historii świata, którzy "dotykali" dna, by po wielu latach stać się heroldami Bożej sprawy. U Boga bowiem wszystko jest możliwe. Przychodziły mi na myśl postacie Mojżesza, Mateusza - celnika, wojującego z chrześcijaństwem Szawła, Marii Magdaleny... Gdzież mi tam do nich się porównywać... Jednak ich niekiedy mroczna przeszłość przekonała mnie, że Bóg powołuje ludzi do swej posługi według swojego a nie ludzkiego prawa. Kierując się tym sposobem myślenia rozpocząłem przygotowanie do funkcji nadzwyczajnego szafarza Komunii św., na św. Górze w Gostyniu. Po trwającym dwa miesiące studium liturgicznym zakończonym egzaminem oraz dniu skupienia, dla wszystkich kandydatów do tejże posługi, nastał wspaniały, uroczysty dzień. Ks. Arcybiskup Metropolita Poznański - Juliusz Paetz podczas Mszy św. w prastarej, poznańskiej katedrze ustanowił 250 mężczyzn nadzwyczajnymi szafarzami Eucharystii. Jako, że głównym posłannictwem świeckich, niosących ludziom żywego Chrystusa jest posługa chorym, od tego zacząłem moją działalność. Gdy szedłem ulicami Leszna prowadziłem dialog wewnętrzny z Bogiem, mając pełną świadomość, że w bursie jest ten sam Jezus, którego pamięta betlejemska stajnia, góra Tabor, Golgota a nade wszystko ten sam, który uzdrawiał, wskrzeszał i czynił inne cuda. Na wzór apostołów w tej wewnętrznej modlitwie zacząłem nazywać Pana Jezusa Mistrzem.
Pierwsza droga z Komunią św. do chorej osoby była dla mnie niesamowitym przeżyciem, którego nie zapomnę do końca mojego życia. Następne trasy, które przemierzałem ulicami miasta niewiele różniły się od tej pierwszej - byłem sam na sam z moim Mistrzem... W kościele trochę inaczej przeżywałem swój debiut. Osobiste refleksje przeplatały się ze świadomością spoglądania na mnie setek zdziwionych oczu, że to nie ksiądz rozdaje Pana Jezusa. Myślę, że ludzie z czasem się przyzwyczaili do posługi nadzwyczajnego szafarza. Obecnie wyzbyłem się już poczucia zdziwienia, ze strony wiernych. Bardzo przeżywam przyjmowanie Chrystusa do serca pod dwoma postaciami - chleba i wina. Jest to przywilej dany nadzwyczajnemu szafarzowi Komunii św. Mimo, że teologicznie rzecz ujmując jest obojętne pod jaką postacią przyjmiemy Pana do swego serca, daje mi fakt przyjmowania Eucharystii tak jak w Wieczerniku dużo osobistej satysfakcji.
Oprócz pozytywnych odczuć przeżywam też swoisty niepokój. Jest on związany z pewnym obciążeniem i zobowiązaniem moralnym. Zdaję sobie sprawę, że muszę być lepszy. Nie mogę spotkanych w drodze ludzi zrażać swą postawą. Mógłbym w ten sposób wyrządzić wiele zła. Życie z tą świadomością nie jest łatwe. Człowiek przecież ciągle upada i powstaje... Chciałbym jak najlepiej swą posługę wykonywać. Czytelnika niniejszych zwierzeń proszę więc o modlitwę. Proszę też o wstawiennictwo za moją zmarłą mamą. Pan Bóg może przecież i tak sprawić, że podobnie jak Ona w mojej obecności ostatni raz w życiu przyjęła Chrystusa do swego serca, tak ktoś z moich rąk otrzyma najwspanialszy dar na tą ostatnią w swoim życiu podróż - podróż do Domu Ojca.
P. Lubiński