Świadectwo nadzwyczajnego szafarza w drugim roku posługi.
Początek roku 2010 na jednym z poznańskich osiedli. Jak w każdą niedzielę świeccy roznoszą Komunię św. Tak się złożyło, że zanosiłem Najświętszy Sakrament do ponad 90-letniej pani, która była podczas wojny więźniem obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Kobieta mieszkała sama, straciła już mowę, ale dzięki wsparciu sąsiadki niczego jej nie brakowało. To niesamowite, kiedy obca osoba, sąsiadka, wspiera codziennie tę samotną kobietę, dotrzymując jej towarzystwa i co najistotniejsze w tym wszystkim, dba o to, by można było co niedzielę przynosić jej Komunię. Radość, jaka towarzyszyła starszej pani podczas tych spotkań, była wielka. Jednak w oczach sąsiadki przygotowującej nasze spotkania i towarzyszącej przy nabożeństwie, jakie odprawiałem, było coś bardzo niepokojącego. Z tygodnia na tydzień dostrzegałem ogromną zgryzotę w oczach kobiety. To nie była złość, bardziej pewnego rodzaju zazdrość, smutek, żal i tęsknota zarazem. Takiego zestawu emocji nie da się nie zauważyć, ale nie wiedząc wtedy, o co chodzi, poprzestałem na wymianie paru grzecznościowych zwrotów i umawianiu się na następny tydzień. To było wszystko, o czym mogliśmy rozmawiać.